czwartek, 15 września 2016

Wakacyjny wyjazd.


Wakacje w pełni ale pogoda jak kiepską jesienią. Ciągle pada i 12 stopni ciepła. Na plażę trochę za zimno ale można za to kisić ogórki i konserwować paprykę. Można w karty grać czy rysować z dziećmi.
Trzeba jednak jechać.
Jacek ma wakacje więc jedzie ze mną.

Zaczęło się od tego, że Łukasz przyprowadził mi załadowane auto w piątek do Lęborka.




Auto wstawione na plac firmy w której pracuje moja szanowna małżonka i odwożę Łukasza do Gdyni. Po drodze rozmawiamy o imperialnych planach rozwojowych firmy ;)

Wieczorem tego samego dnia spotykam się jeszcze ze swoim byłym pracodawcą, który niestety jest mi ciągle winny pieniądze za ostatni miesiąc pracy u niego. Koniec końców zrezygnował ze współpracy ze szwedzką spedycją ale oczywiście ta nie zapłaciła mu tego co należało za ostatnie dwa miesiące...
Wyjeżdżamy w niedzielne późne popołudnie i kierujemy się do Świnoujścia, skąd popłyniemy do Szwecji.

Na miejscu jesteśmy około 23ciej i po zatankowaniu się z uszkodzonego dystrybutora adblue (45 litrów lałem 20minut) spotykamy się z moim ulubionym kierowcą truckerem Adamem. Koniecznie chciał się z nami spotkać bo od ponad miesiąca jest na urlopie i chciał posiedzieć chociaż chwilę w "tirze".
Posiedział.



Na promie od razu do spania bo już mi się nic więcej nie chciało.

Po zjechaniu z promu w Trelleborgu dokręcenie pauzy na "parkingu za euro". Po śniadaniu przyklejam nowy gadżet ;)


Na rozładunku w Genarp meldujemy się kwadrans po południu i nie jest dobrze bo przed nami jedno auto do rozładunku a drugie do załadunku więc musimy czekać. Czekanie to staje się ruchem skrzydeł motyla. Wiecie czym jest "efekt motyla"? Film z Ashtonem Kutcherem może wyjaśnić wiele ale nie o niego mi chodzi.
Jak nie wiecie to szybko wyjaśniam - Zdarzają się sytuacje, nawet bardzo drobne czy błahe które wywołują kolejne i kolejne i kolejne w efekcie czego ten przysłowiowy ruch skrzydeł motyla może finalnie wywołać huragan.
Po odstaniu swojego rozładowujemy i pędzimy do miejscowości Osby gdzie mamy załadować meble dla szkoły w Ostersundzie. Wszystko idzie dobrze do momentu gdy okazuje się, że droga którą do Osby zmierzamy jest zamknięta. Ruszamy więc inną ale dość szybko kończą się znaki informujące o tym którędy prowadzi wyznaczony objazd - wyjeżdżamy trzykrotnie na kolejne odcinki które są również zamknięte. Nie byliśmy jedynymi bo wszędzie pełno turystów którzy również kluczyli. Po odnalezieniu właściwej drogi okazuje się, że będziemy przejeżdżali przez miejscowość w której mamy mieć drugi załadunek - po konsultacji z Łukaszem decydujemy wspólnie, że załadujemy najpierw do Glimakra. Ładujemy tam prawie 20 ton różnych elementów z kamienia. Trochę kombinacji z odpowiednim załadowaniem ale kolega ładujący jest kumaty i niemarudny.



Po załadunku i zabezpieczeniu ruszamy szybko do Osby. Dojeżdżamy na miejsce i okazuje się, że zamknięta droga na odcinku około 15km jest remontowana na odcinku 300m (sic!). Kierujemy się pod adres i okazuje się, że droga w którą kieruje nas nawigacja również jest zamknięta i ... nie mamy możliwości zawrócenia przez następne 15 KILOMETRÓW. Ręce i tatuaże opadają. Cały objazd liczy 45km...
Na miejsce docieramy tuż przed 19tą i całujemy klamki.
Następnego dnia wstajemy o 7:00 i po chwilowym zamieszaniu o 7:23 jesteśmy pod rampą. Okazuje się, że ładujemy trochę więcej niż było w zleceniu. Zmuszony jestem wrzucić część kartonów z krzesłami na załadowane wcześniej kamienie - nie jest to łatwe bo kartony duże i dość ciężkie a kamienie nieregularnie załadowane.




Kombinacje te zajmują mi sporo czasu bo nikt z firmy gdzie ładuję nie raczy mi nawet pomóc. Zmierzamy do Uppsali gdzie mamy rozładować najpierw kamienie.

Po drodze okazuje się, że rozładunek musi się odbyć najpóźniej do godziny 16:00 na co nie ma już żadnej możliwości. Z kolei meble muszą być rozładowane następnego dnia rano - rzeczy niemożliwe załatwiamy od ręki a na cuda trzeba chwilę zaczekać - taka powinna być maksyma każdej firmy transportowej? Nie ma takiej opcji. Kombinujemy co tu zrobić, żeby nie było jakiś wielkich problemów.
Pilot mi zaniemógł.



Koniec końców jadę więc maksimum co mogę by następnego dnia rano rozładować najpierw meble w Ostersundzie bo udało się Łukaszowi ugadać późniejszy rozładunek kamienia. Nie wychodzimy na tym specjalnie dobrze bo jadę na darmo odcinek Uppsala-Ostersund-Uppsala z 20 tonami ładunku gdy mogłem z 1,5t które ważą meble. Poza tym chcieliśmy załadować w Norrlandzie.
Ciekawostki po drodze.




W Ostersundzie meldujemy się o 8:00 i zrzucamy jak najszybciej się da. Szybko to się pchły łapie bo uciekają - spada jeden z kartonów i jedno z krzeseł ulega uszkodzeniu. Wpis w CMR i kolejne zmartwienie dla Łukasza.
Po rozładunku pędzimy z powrotem do Uppsali. Myślicie, że udaje nam się rozładować tego samego dnia? Nic z tego.
Następnego dnia meldujemy się na budowie jednego z budynków Uniwersytetu w Uppsali, już o 6:30.



Rozładunek szybki i sprawny i wreszcie kończymy z efektem motyla. Na szczęście bez huraganu.

Sala gimnastyczna obok.



W miejscu kolejnego załadunku którym jest papiernia w Grycksbo. Po około godzinie oczekiwania ładujemy 20 wtaczanych rolek z przeznaczeniem do Szwajcarii. Po zabezpieczeniu ruszamy na południe Szwecji.




Prom mamy zarezerwowany następnego dnia z Trelleborga.
W porcie meldujemy się w piątkowe wczesne popołudnie. Odpływamy o 16:00 do Trevemunde.
W Niemczech jesteśmy w sobotę dokładnie o 00:58. Po zjechaniu z promu Jacek kładzie się dalej spać a ja planuję jechać do momentu rozpoczęcia sobotniego zakazu. Staję o 5:38 w pobliżu Munster bo dalej nie ma sensu u szczerze mi się nie chce a z obliczeń wychodzi, że i tak będzie dobrze.
Kładę się spać około siódmej ale już dwie godziny później Jacek zaczyna się wiercić i łazić po aucie, więc koniec spania ;)
Po śniadaniu i obejrzeniu jednego filmu z serii o James'ie Bond'zie wyciągamy rowery i ruszamy do Munster.



Na początek zwiedzamy Muzeum Naturalne wraz z planetarium.








Po nim ruszamy dalej w miasto.




Szukamy budki z falaflami ale finalnie zjadamy pyszne vegańskie burgery w naprawdę zatłoczonej knajpce w centrum Munster. Jacek dopiero gdy wziąłem od niego gryza zorientował się, że dostał vegańskiego burgera ;)



W drodze powrotnej robimy zakupy świeżego pieczywa,  zjadamy lody i zaliczamy plac zabaw.



 



Niedzielę spędzamy już głównie w aucie w towarzystwie Agenta 007 ;)
W poniedziałek ruszam o 3:25 i już w południe jesteśmy na granicy niemiecko-szwajcarskiej w Rheinfelden. Odprawa dość szybka i bezproblemowa - chyba polubię CH jak tak będzie częściej ;)
Na miejscu roząłdunku w Derendingen meldujemy się o 13:20. Po odczekaniu na swoją kolej rozładowujemy.



Po wszystkim ruszamy od razu z powrotem do Niemiec. O 15:45 rozpoczynamy pauzę.

Następnego dnia rano ruszamy na załadunek do miejscowości Schuttertal. Po drodze naprawdę bardzo malownicza trasa i drogi takie którymi polatałoby się jakimś rajdowym sprzętem.







Na miejscu ładujemy deski z przeznaczeniem do miejscowości Schopfheim tuż przy szwajcarskiej granicy.



Po drodze, w miarę zbliżania się do celu uwagę moją zwraca nawigacja która pokazuje, że ostatnie 10km trasy będę pokonywał około godziny. Po dojechaniu do miejscowości Schopfheim okazuje się, że miejsce rozładunku znajduje się około 3km od głównej drogi ale po drodze znajduje się wiadukt z zakazem 7,5t i dlatego nawigacja prowadzi 10km objazdem. Niby w porządku ale co to za droga której pokonanie 10km ma zając godzinę. Jako, że w dokumentach mam podany numer telefonu do odbiorcy ładunku, dzwonię. Ów informuje mnie, żebym trywialnie mówiąc, olał zakaz i jechał dalej, co też w ochotą czynię. Jednakże po około dwóch kilometrach wjeżdżam w drogę która wydaje się mocno podejrzana a miny mieszkańców mówią - "Gdzie on się tu pakuje???"



Zatrzymuję się i idę zasięgnąć języka. Naprawdę mili ludzie informują po obejrzeniu dokumentów, że to faktycznie tutaj ale może być ciężko bo w pewnym miejscu jest przewężenie w dodatku pod kątem i z wystającym ze ściany kamieniem. Oglądam i stwierdzam, że nie ma opcji żeby się tam zmieścić bez uszkodzeń. Mój nowy niemiecki kolega wyjaśnia, że jest jednak jeszcze jedna opcja dojazdu, równie trudna ale bez przewężeń a jedynie z trzema trudnymi zakrętami. Tędy nie da rady wcale więc kolega wsiada do kabiny i kieruje nas na tą drugą z dróg. Pierwszy zakręt bierzemy szeroko na milimetry od skarpy ale przechodzimy. W drugim 90st. gałęzie drzew szorują po dachu naczepy, a trzeci również 90stopniowy jest najłatwiejszy bo bez skarp czy drzew a do tego szeroko.



W pewnym momencie jednak kończy się asfalt a kolega mówi, że to jeszcze nie tutaj. Jedziemy więc po żwirze do widocznej już z góry obory w budowie. Po chwili zjawia się właściciel w swym nowiutkim traktorze. Prosi nas byśmy zaparkowali w polu bo tam właśnie chce rozładować deski które mu przywieźliśmy. Jacek wychodzi pyknąć kilka fotek gdy ja rozładowuję, lecz szybko wraca do kabiny zniesmaczony tym, że trzykrotnie wdepnął w krowie gówno.





Po rozładunku mamy niemałe problemy z wyjechaniem z tego pola, choć dokładnie nie z pola ale terenu budowy bo podłoże żwirowe, wyjazd bardzo stromy a naczepa już pusta. Dopiero za szóstym razem udaje nam się z rozpędu wyjechać z budowy.



Cała dzisiejsza trasa byłaby dużo trudniejsza gdyby padał deszcz a zimą byłoby arcytrudno.
Uliczki wyjazdowe.






Po wszystkim ruszamy na następny załadunek do miejscowości  Ringsheim. Ładujemy tam 13metrowe rury drenażowe.



Po załadunku ruszamy na północ Niemiec. Po drodze mamy ogromne problemy ze znalezieniem miejsca do zaparkowania na noc na A5. Zaliczamy po drodze osiem parkingów i na żadnym z nich nie ma miejsca. Przekraczając czas jazdy o 15 minut znajdujemy finalnie miejsce, choć również z niemałym trudem na autohofie w Kircheim.

Następnego dnia około 11tej meldujemy się po krótkich poszukiwaniach na pierwszym rozładunku w Farsleben k. Magdeburga. Rozładowujemy większość rur na kopalni kruszyw.




Z pozostałą paczką rur ruszamy do miejscowości Mockern. Budowę dla której przeznaczone były te rury odnajdujemy po około półtorej godziny poszukiwań gdyż adres podany w dokumentach zawierał tylko ulicę Karl Marx Strasse - ta okazała się być w kilku miejscowościach wkoło Mockern ale w żadnej z nich nie było na niej żadnej budowy. Pytałem po drodze pięciu różnych osób i żadna z nich nie potrafiła wskazać gdzie to jest. Odbiorcą była firma budowlana której nikt z autochtonów nie znał. Koniec końców rozerwałem kopertę która była dołączona do dokumentów i gdzieś tam znalazłem numer drogi przy której znajduje się owa budowa. Nawigacja nie pokazywała jej jako  ulicy Karl Marx Strasse tylko jako Landstrasse 60.
Na miejscu okazało się, że nie mają za bardzo czym rozładować takich długich rur ale po chwili wykoncypowali, że dadzą radę zrobić to za pomocą koparki.

Po wszystkim ruszyliśmy w kierunku Berlina bo kolejny załadunek Łukasz zaplanował nam w Neuruppin. Po drodze okazało się, że na górnym ringu Berlina jest jakiś zator więc postanowiłem jechać wewnętrznym ringiem bo dolnym byłoby za daleko. W miarę zbliżania się do centrum zacząłem się zastanawiać czy nie warto byłoby poszukać jakiegoś miejsca do zaparkowania i ruszyć w miasto na zwiedzanie. Jacek był zachwycony gdy mu o tym pomyśle powiedziałem. Nie miałem więc wyjścia. Udało nam się znaleźć bardzo fajny parking tuż obok centrum wystawienniczego. Po zjedzeniu obiadu ruszyliśmy rowerami w kierunku Bramy Brandenburskiej bo ją Jacek chciał zobaczyć najbardziej a dokładnie zlokalizowaną na jej szczycie Kwadrygę. Do bramy mieliśmy jakieś 8km.






Pozwiedzaliśmy i udało nam się spotkać z moją koleżanką Kasią, która mieszka na stałe w Berlinie - bardzo miłe spotkanie - zresztą jak zwykle bo zdarzyło mi się już bywać u Niej. Pozdrawiam z tego miejsca serdecznie.



Do auta wróciliśmy tuż przed 23:00 naprawdę ostro zmęczeni - byłem zaskoczony, że Jacek dal radę przejechać prawie 20km na rowerze.

Następnego dnia rano już o 7:00 zameldowaliśmy się na załadunku w Neuruppin - w firmie produkującej różnego rodzaju pojemniki na śmieci z tworzyw sztucznych. Załadowaliśmy ich naprawdę sporo.



Po załadunku ruszyliśmy do Rostocku bo stamtąd mieliśmy zarezerwowany prom do Szwecji.
Na promie relaks. Po promie znów "parking za euro".
Następnego dnia wystartowaliśmy chwilę po szóstej i już przed dziewiątą byliśmy rozładowani w miejscowości Perstorp.
Kolejny załadunek to miejscowość Getinge gdzie załadowaliśmy się jakąś cienką pianką w rolkach - ciekawy ładunek bo auto załadowane od ściany do ściany i prawie po sam dach a waga ładunku 1600kg.
W Getinge ładował się przed nami polski kierowca, Marcin, z pewnej kaszubskiej firmy. Po krótkiej rozmowie okazało się, że ładuje również w to samo miejsce co my, czyli norweskiego Seim koło Bergen.
Ugadaliśmy się, że jedziemy razem. Po zaliczeniu skromnych zakupów w pobliskim sklepie ruszyliśmy na północ. Tego dnia pauza wypadła nam tuż przed Honefoss. Następnego dnia rano ruszyliśmy chwilę po 7:00 żeby jak najwcześniej dotrzeć do Bergen bo byłem już wstępnie umówiony na spotkanie ze swoimi znajomymi którzy tam mieszkają.
Po drodze podziwiamy widoki a w szczególności Marcin i mój Jacek bo jadą w te rejony po raz pierwszy w życiu.





Kilkukrotnie spotykamy się z najbardziej znienawidzonym przez polskich prawaków zjawiskiem pogodowym - tęczą ;)









Nie mogliśmy nie pyknąć foty w której musi ją mieć każdy kierowca jeżdżący do Norwegii ;) czyli w najdłuższym norweskim tunelu Laerdal.



Pauza 45min tuż za tunelem.




W Bergen meldujemy się równiutko o 15:00 i parkujemy na placu wskazanym przez mojego kolegę Krzyśka który znalazł nam go w porozumieniu z drugim łobezianinem Jankiem. Towarzystwo przednie ;)



Po kilku minutach pojawia się Janek i zabiera nas do siebie do domu. Początkowo mieliśmy nocować u Ani i Krzyśka ale mieszkają oni blisko centrum miasta gdzie byłby problem z zaparkowaniem auta. Janek to mój znajomy z rodzinnego Łobza, a jego żona Monika to moja była, prawie że, sąsiadka. Jednakże muszę to otwarcie przyznać, że byliśmy tylko znajomymi i naprawdę nie spodziewałem się, że potraktują nas jak najlepszych przyjaciół. Dostaliśmy do dyspozycji pokój, zostaliśmy nakarmieni i napojeni oraz zapewniono nam moc atrakcji przez cały weekend. Popołudnie spędziliśmy na wizycie u Ani i Krzyśka i wspominaniu łobeskich czasów. Ania z kolei to moja koleżanka z przedszkola która zapraszała mnie w odwiedziny od dawna.
Cała niedziela upłynęła na zwiedzaniu Bergen. Muszę obiektywnie przyznać, że warto było tu przyjechać i się z nimi skontaktować bo skorzystaliśmy na tym ogromnie. Myślę, że Marcin też był zadowolony ;)





















Monika, Ania, Janek i Janek Junior, Krzysiek - Serdecznie Wam dziękujemy za wyjątkowy weekend w Bergen. Mamy nadzieję, że będziemy kiedyś mieli okazję na rewanż.

W poniedziałkowy ranek wystartowaliśmy z Marcinem około 8:00 bo rozładunek mieliśmy kilkadziesiąt kilometrów od Bergen, w miejscowości Seim.



Na miejscu okazało się, że firma malutka i musimy się rozładować jeden po drugim bo nie ma absolutnie miejsca na to by zrobić to jednocześnie. Co jeszcze ciekawsze firma nie była absolutnie przygotowana na taką ilość towaru który przywieźliśmy. Dlatego też rozładowywali go wprost na plac firmowy.




Po rozładunku ruszamy z powrotem w kierunku Bergen w poszukiwaniu jakiegoś dogodnego miejsca do przeczekania na kolejne dyspozycje. Marcin dostaje je około godziny 11:30 a my dosłownie 5 minut po jego odjeździe. Ładujemy 24t makulatury z przeznaczeniem do Niemiec.



Załadunek w okolicy lotniska, więc mamy okazję jeszcze zobaczyć z bliska startujące i lądujące samoloty.
Po wszystkim niespiesznie ruszamy w kierunku Goteborga bo stamtąd mamy zarezerwowany prom do niemieckiego Kiel.
Po drodze "pykam" się lusterkiem z norweską wywrotką.



Nie było możliwości bezpiecznego zatrzymania się więc jesteśmy w plecy.Tamten nawet nie hamował.












Pauza wypada nam dokładnie w tym samym miejscu co kilka dni wcześniej czyli za Honefoss.
Następnego dnia tuż po południu meldujemy się w Goteborgu i jako, że bilety zaczynają wydawać dopiero po 14:00 to ruszamy w miasto.





Po wjechaniu na prom zwiedzamy, jemy i spotykamy starych dobrych znajomych jeżdżących pod Kingsrod Transport którzy pływają na tej linii regularnie.
Następnego dnia zjeżdżamy z promu około 10:00 i na promie spotykamy amerykańskich Holendrów wracających z Nordic Trophy i nowiutką Scanię w porcie.






Po zjechaniu ruszamy od razu w kierunku miejsca przeznaczenia którym jest miejscowość Weener. Na miejscu jesteśmy o 14:20 i meldujemy się do rozładunku. Po około godzinie oczekiwania ważymy się i wjeżdżamy na rozładunek. Po wszystkim sprzątam konkretnie naczepę i ruszamy do Bremen bo tam mamy się ładować następnego dnia.
Na miejsce docieramy o 18:18 i rozpoczynamy pauzę bo firma w której may ładować już nie pracuje o tej porze.
Następnego dnia rano zaczynamy ładować około ósmej rano. Okazuje się, że będą to big-bagi z grochem. Z początku myślałem, że będzie to groch przeznaczony do jedzenia dla ludzi ale po załadunku okazało się, że przeznaczony jest na karmę dla psów i kotów.



Załadunek szybki i sprawny. Ruszamy na północ bo ładunek przeznaczony jest do miejscowości Olgod w Danii. Gdy my jesteśmy w drodze Łukasz ustala, że rozładunek będzie możliwy jeszcze tego samego dnia bo firma w której mamy rozładowywać, pracuje całą dobę a dodatkowo bardzo potrzebuje tego grochu.
W Olgod zjawiamy się o 17:45 i od razu podjeżdżamy pod rampę i od razu po ściągnięciu pasów rozładowujemy.



Po rozładunku ruszamy do miejscowości Rodkaersbro gdzie mamy następnego dnia ładować jakieś betonowe elementy z przeznaczeniem do Szwecji.
Na miejscu jesteśmy o 20:30 i okazuje się, że pod firmą nie ma możliwości zaparkowania. Na szczęście zmierzając w kierunku celu widzieliśmy miejsce odpowiednie do przeczekania do rana, więc tam właśnie parkujemy.



Następnego dnia rano ładujemy dwanaście sztuk betonowych ścian silosu - jak wyjaśnia mi załadowca.



Po załadunku i zabezpieczeniu ruszamy w kierunku Fredrikshavn skąd mamy płynąć do Goteborga. Mieliśmy płynąć wieczorem ale w porcie meldujemy się chwilę po południu więc udaje nam się załatwić najbliższy rejs o godzinie 14:00.
Po zjechaniu z promu w Goteborgu ruszamy od razu w kierunku Linkoping bo w jego okolicach będziemy rozładowywać. Pauza i weekend wypada nam w okolicy miejscowości Mantorp.



Weekend z mieszaną pogodą mija nam na leniuchowaniu, oglądaniu filmów, gotowaniu, nauce tabliczki mnożenia ;) i podziwianiu aut które podjeżdżają pod dystrybutory.




Łukasz jeszcze w piątek ustala, że możemy rozładować już w niedzielny wieczór na co zleceniodawca chętnie przystaje więc o 19:00 w niedzielę meldujemy się na rozładunku u rolnika we wsi Sturefors. Dojazd wygląda ekscytująco.




Na początku wydaje się, że będziemy musieli czekać na rozładunek do poniedziałkowego ranka ale udaj mi się namówić duńską ekipa budowlańców do rozładunku od razu.
Ku mojemu zdziwieniu nie będą oni jednak rozładowywać z drogi i układać na jakiś stosik tylko proszą mnie o wjechanie zestawem na podłożę silosa i po wyciągnięciu elementów z naczepy będą je od razu ustawiać i "budować" silos.









Rozładunek trwa przez to prawie dwie godziny. Co ciekawe w międzyczasie zjawiają się kolejne dwie ciężarówki do rozładunku.
Po wszystkim ruszamy do miejscowości Vimmerby gdzie będziemy się ładować następnego dnia.
Po dojechaniu na miejsce od razu ustawiamy się w miejscu odpowiednim do załadunku bez przestawiania się.

Następnego dnia rano ładujemy kilkanaście paczek desek z przeznaczeniem do miejscowości Battice w Belgii.



Po załadunku i zabezpieczeniu ruszamy do Malmo bo stamtąd mamy zarezerwowany prom do Travemunde w Niemczech. O 16:00 odpływamy.

Około 1szej w nocy zjeżdżamy z promu i całą noc jedziemy do Belgii.
Na niemiecko-belgijskiej granicy musimy pobrać urządzenie do poboru opłat co oczywiście nie może odbyć się bezproblemowo - automat nie chce zaakceptować płatności kartą a na tej granicy nie ma nigdzie bankomatu. Po około godzinie walki z trzema różnymi toi-toiami (syfisatymi budkami z których pobiera się urządzenia) udaje się zapłacić kartą.
W Battice zjawiamy się o 13:13. Musimy odstać swoje bo przed nami kolega z Luksemburga najpierw jest rozładowywany a później ładowany. Gdy wreszcie przychodzi nasza kolej staram się rozładować jak najszybciej ale okazuje się, że wielki tartak nie dysponuje długimi widłami do sztaplarki, przez co zmuszony jestem do otwarcia obu boków.




Po rozładunku i złożeniu obu boków ruszamy w kierunku Niemiec. Pauza wypada nam gdzieś w okolicy Kolonii.

Następnego dnia ładujemy się w miejscowości Siegen. Ładunkiem są gumowe maty antypoślizgowe - dokładnie takie same jak stosujemy przy załadunkach na naczepach.
Po załadunku ruszamy do miejscowości Baruth bo tam mamy rozładować pierwszą część ładunku.
Na miejsce docieramy około 20:00 i o dziwo, po około 45ciu minutach oczekiwania jesteśmy rozładowywani. Po rozładunku wyjeżdżamy na A13 i liczymy na jakiś parking w ciągu następnej godziny. Nic z tego bo wszystko zawalone. Niestety przeginamy 13 minut zanim udaje nam się znaleźć jakiekolwiek miejsce już na ringu Berlina.
Druga część ładunku zrzucana jest już następnego dnia w miejscowości Schwedt znajdującej się tuż przy niemiecko-polskiej granicy. Rozładunek z ulicy bo firma zbyt mała żeby nań wjechać autem.



Po rozładunku ruszamy na pełnym luzie do domu. Po drodze obiad w Hasel'u i około 15tej jesteśmy już w Lęborku. Wieczorem Łukasz przyjeżdża po auto a ja szykuję się na weekend z Anią w Spa ;)

Krótka statystyka.
Ilość dni w trasie: 26
Ilość przejechanych kilometrów: 11469
Średnie spalanie: 28,6l/100km
Ilość zwiedzonych miast: 4 (Munster, Berlin, Bergen, Goteborg)
Ilość odwiedzonych krajów: 6 (Polska, Szwecja, Niemcy, Szwajcaria, Norwegia, Belgia)

1 komentarz: