sobota, 26 listopada 2016

Wyjazdy/Zjazdy

Kolejny wyjazd to poniedziałek. Wyszło tak bo nie było żadnych ładunków w piątek, poza tym auto miało zjechać na serwis bo jest problem z systemem gps bo nie widać mnie w Dynafleet i nie działa mi funkcja "I-see" w tempomacie. Koniec końców auto i tak w serwisie nie było bo nie było wolnych miejsc.
Jako, że z załadunkiem nie było się co spieszyć to Łukasz przyprowadził mi auto około południa do Lęborka. Po przegadaniu kilku spraw wpakowałem się do auta i ruszyłem na załadunek do Sławna. Spieszyć się nie było co, bo to tylko 110km a firma pracuje do 16tej.
Na miejscu zameldowałem się kilka minut po 14tej. Najpierw na bramie a później w biurze. Niespodzianka. Załadunek jutro. Okazało się, że żeby się załadować to trzeba było dotrzeć do godziny 14:00 a dziś w ogóle jest dużo aut i nie ma takiej opcji o tej porze. Jutro 7:00. Mój urok osobisty nie zadziałał mimo, że w biurze trzy miłe Panie.
Szybki telefon do Łukasza. On po skontaktowaniu się ze zleceniodawcą informuje mnie, żeby wracać do biura. Znów jest miło i sympatycznie ale nic się nie da zrobić bo zbyt dużo aut jest jeszcze do załadowania. Trudno. Zjeżdżam więc na parking i czekam do rana. Nie muszę chyba mówić, że w obliczu tych wydarzeń wychodzi że mogłem w domu być jeszcze jeden dzień i noc.

Następnego dnia melduję się równiutko o 7:00 na bramie i co się okazuje?
- Wołaliśmy Pana wczoraj na CB radiu jak Pan odjeżdżał.
- Niczego nie słyszałem.
Małe wyjaśnienie: po zameldowaniu się w firmie ABWood w Sławnie trzeba przejść na CB radio na kanał 25 przez który kierowanym się jest na wagę i miejsce załadunku. Nie wjeżdżałem na zakład więc nie przełączałem kanału. Dlatego też nie mogłem słyszeć jak mnie ktokolwiek woła.

Załadunek dużo szybszy niż zabezpieczanie. Po wszystkim ogień na tłoki i kierunek Rostock.
W porcie zameldowałem się tuż przed 16tą ale niestety nie załapałem się na prom do Gedser o 17tej. Popłynąłem następnym. W Danii byłem o 21. Odjechałem od Portu jakieś 40 minut i stanąłem na noc na parkingu na wyspie Faro.
Następnego dnia rano przy porannym obejściu auta stwierdziłem, że przecięto mi plandekę
(pierwszy raz w życiu). Wiozłem pellet więc mało atrakcyjny towar dla złodziei.
Po zaklejeniu dziury taśmą ruszyłem na rozładunek.
Na miejscu byłem około 8:30. Okazało się jednak, że trafiłem do firmy która zakupiła ów pellet z polskiej firmy a odbiorca jest zupełnie gdzie indziej. Co najgorsze okazało się, że odbiorca zlokalizowany jest jakieś 20km od portu w Gedser czyli zrobię na darmo prawie 300km i zmarnuję około 4 godzin. Najgorsze jednak, że okazało się iż wszystko to jest tylko i wyłącznie moja wina bo Łukasz dał mi w Lęborku wydrukowane zlecenie tego ładunku na którym podany był dokładny adres rozładunku. Wziąłem ten dokument i wykorzystałem tylko przy załadunku bo podany na nim był jego numer a później wyrzuciłem. Pojechałem zaś pod adres podany w CMR, przez ABWood. Jest mi z tego powodu po prostu wstyd i mam kolejną nauczkę by BARDZO dokładnie sprawdzać adresy w dokumentach z adresami podanymi w zleceniach.
Po dotarciu na właściwe miejsce chciałem jak najszybciej się rozładować bo miałem już zaplanowane kolejne ładunki. Jednak co to obchodzi odbiorcę - market budowlany. Po ślamazarnym rozładunku ruszyłem na kolejny załadunek do miejscowości Holmegaard, gdzie załadowałem 24 palety butelek do cider'a z przeznaczeniem dla szwedzkiego browaru w Kopparberg. Po załadunku kierunek Helsingor i prom do Helsingborga i dalej w Szwecję.

Następnego dnia równo o 11:00 zameldowałem się w browarze Kopparberg. Musiałem jednak swoje odczekać bo przede mną do rozładowania były już dwa inne auta.



Kolejny translatorski "kfiatek" do kolekcji.



Równo o 13:00 wyjechałem rozładowany. Następne miejsce załadunku to miejscowość Mora gdzie miałem się załadować jakimiś elementami z metalu z przeznaczeniem do Holandii.
Na miejsce dotarłem tuż przed 17tą więc załadunek dopiero następnego dnia. Jako, że nie było pod firmą miejsca do parkowania przeznaczonego specjalnie dla ciężarówek, zaparkowałem przy płocie w najbardziej skrajnym miejscu dla aut osobowych. Pod biurowcem parking dla osobówek jest ogromny więc zajęcie sześciu miejsc z boku przy płocie nie powinno stanowić problemu. Jakże się myliłem ;)

Następnego dnia około szóstej rano obudziło mnie najpierw trąbienie a później konkretne walenie pięścią w kabinę. Okazało się, że to jakiś niespełna rozumu pracownik owej firmy któremu nie spodobało się, że zaparkowałem na miejscu dla aut osobowych. Najpierw zapytałem czy się dobrze czuje po czym pokazałem mu parking naprzeciwko na którym było kilkadziesiąt wolnych miejsc, później spytałem gdzie jest parking dla ciężarówek i gdzie tu jest zakaz parkowania a gdy każde z tych pytań pozostało bez odpowiedzi a słyszałem od niego jedynie że "tu nie wolno parkować" to poprosiłem go grzecznie żeby spierdalał i położyłem się dalej spać.
Jakąś godzinę później wjechałem na firmę by się załadować. Ciemno jeszcze.



Okazało się, że firma owa produkuje elementy w/na których położone/podwieszone jest okablowanie w halach produkcyjnych i innych. Załadowałem więc wszelkiego rodzaju metalowe stelaże, drabinki, zakręty i inne. Gdy już zacząłem zabezpieczać ładunek ładowacz zorientował się, że chyba strzelił jakiegoś babola i polecił chwilę zaczekać. Okazało się, że załadował nie to co trzeba. Rozładował więc i załadował ponownie.
Po wszystkim zarzuciłem kilka pasów i ruszyłem na południe Szwecji.
W porcie w Trelleborgu zameldowałem się o 20:10. Odebrałem bilet i ustawiłem się w kolejce na prom.

Następnego dnia o 7:30 zjechałem z promu w Travemunde. Po drodze zrobiłem małe zakupy w Lubece i spędziłem półtorej godziny na tankowaniu auta - taka była kolejka.
Po drodze ciekawa droga którą jeszcze nie jechałem.







O godzinie 18:00 byłem już pod firmą w której miałem się w poniedziałek rozładowywać w holenderskim Hoorn.

Niedziela spokojna. Filmy, książka, przejażdżka po okolicy rowerem, obserwowanie kaczek w pobliskim kanale i królików na trawniku.



W poniedziałkowy ranek szybki rozładunek i jazda dalej.
Kolejny załadunek to miejscowość Ede gdzie załadowałem się jakimiś styropianowymi kształtkami - 66 palet o wadze 1400kg.
Tego dnia udało mi się dotrzeć na miejsce rozładunku którym była miejscowość Lahr w Niemczech.
Po drodze ustrzeliłem fajną nazwę firmy ;)



Następnego dnia rozładunek i jazda na kolejny załadunek do miejscowości Phillipsburg. Tam po odczekaniu na koniec szkolenia pracowników załadowałem się komponentami do produkcji opon samochodowych (kauczukiem w blokach i jakimś proszkiem w workach). Po wszystkim udało mi się jeszcze dojechać na miejsce rozładunku którym była miejscowość Waltershausen. Pod firmą nie było gdzie stać więc musiałem jeszcze poszukać sobie miejsca w najbliższej okolicy. Udało się dość gładko.

Następnego dnia rano rozładowałem się w fabryce Continental'a po czym ruszyłem na kolejny załadunek do miejscowości Elsdorf gdzie załadowałem się 24ma big bagami wypełnionymi plastikowymi siteczkami.



Kiepski to był trochę ładunek bo wysoki więc przerzucanie pasów było mocno problematyczne a włażenie na worki powodowało, że miałem całe mokre buty bo w załamaniach materiału worków stała woda. Ponadto nie chciały się specjalnie mieścić na szerokość więc ładowacz musiał je dopychać co spowodowało wybrzuszenie z prawej strony naczepy. Żeby je dobrze spiąć by się nie "przelewały" trzeba było je konkretnie zacisnąć pasami ale właśnie przez te właściwości "przelewające" pasy ciągle były luźne. Dalej okazało się, że jest problem z zapięciem kłonic gdyż dopychanie przez ładowacza spowodowało że cała konstrukcja naczepy się przesunęła na prawo - dopiero zamknięcie drzwi i przeciągnięcie pasem na lewo pozwoliło kłonicom wskoczyć na miejsce. Na koniec okazało się, że klamry od pasów uniemożliwiają założenie dolnych desek. Musiałem więc poprzekładać je na wyższe miejsca. Byłem naprawdę szczęśliwy po skończeniu tego załadunku.



Prom miałem zarezerwowany z Rostocku do którego udało mi się dotrzeć jeszcze tego samego dnia.
Na promie zjadłem jak nigdy bo kucharz uraczył mnie wegańskimi hamburgerami.

Następnego dnia zjechałem z promu około 7:30 ale zmuszony byłem dokończyć pauzę dobową w porcie w Trelleborgu, Wykorzystałem ten czas na zrobienie zakupów przez zbliżającym się weekendem.
Po drodze "brałem" nową Królową ;)



Do miejsca rozładunku czyli miejscowości Vallvik dotarłem o godzinie 20:30. Pobiłem tego dnia swój życiowy rekord gdyż w 9:58 minut przejechałem 856km ;)

Następnego dnia rano rozładowałem się w fabryce papieru Vallviks Bruk. Trochę słabo ten rozładunek wyglądał bo lało konkretnie. Po rozładunku musiałem się cały przebrać.
Po wszystkim udałem się znów do miejscowości Mora gdzie miałem załadować się drewnem z przeznaczeniem do Niemiec.
Odcinek drogi na którym testowane są elektryczne Scanie.



Widoki po drodze do Mora.




Po konsultacji z Łukaszem okazało się, że prom mam zarezerwowany z Ystad więc płynę do Świnoujścia a że muszę w najbliższy weekend zrobić 45h pauzę to mogę zjechać do mojego rodzinnego Łobza i tam ją spędzić. Szybko skontaktowałem się z moją kochaną małżonką i ustaliliśmy, że zjedzie tam i ona z naszymi dziećmi. Był to akurat weekend przed Świętem Zmarłych więc przy okazji zapalę świeczki rodzinie i znajomym. Wszystko się ze sobą zgrywa.
Załadowane.



Po załadunku ogień na tłoki by jak najszybciej dotrzeć do Ystad. Tym razem bez rekordów bo z pauzą po drodze docieram do portu następnego dnia w południe. Na promie nie śpię tylko kończę jedną książkę i zaczynam kolejną. Nie zakańczam dnia więc po przepłynięciu do Świnoujścia zaliczam myjnię i pędzę do Łobza.

Weekend naprawdę elegancki w rodzinnym gronie.
Moje dziewczyny "tirują".



Ja z dziećmi a Łobez w tle. Marysia zażyczyła sobie wejść na górę "Zieloną" która wznosi się niedaleko mojego rodzinnego domu. Oczywiście przechrzciła ją na "Czerwoną" bo to jej ulubiony kolor.


Moja Mama z Jackiem.



Wyjazd w poniedziałek uzależniony od końca zakazu czyli równo o 22:00. Tankowanie na granicy i nocna jazda do granicy zakazów (w uproszczeniu: północne Niemcy miały zakaz w poniedziałek a południowe we wtorek więc jadąc na południe mogłem dojechać tylko do granicy zakazu czyli Bawarii).

Cały dzień praktycznie spałem a po obudzeniu około 18tej zjadłem, obejrzałem dwa filmy i o 22:00 ruszyłem dalej. Około 1:30 dotarłem na okolice rozładunku - nie jechałem pod firmę bo widziałem na mapie, że to jakaś malutka miejscowość więc nie było wiadomo czy będzie gdzie stanąć na pauzę.

Następnego dnia obudził mnie lądujący w okolicy helikopter.




I tak musiałem już wstawać.
Po dotarciu do Nersingen okazało się, że muszę odczekać półtorej godziny bo rozładunek jest na innym magazynie a pracownik który może mnie tam rozładować jest obecnie bardzo zajęty.
Po rozładunku ruszyłem czym prędzej na kolejny załadunek do miejscowości Kotz gdzie załadowałem się częściami do przyczep kempingowych. Nie był to całościowy załadunek więc pojechałem jeszcze do Ulm gdzie doładowałem resztę naczepy.

Kolejny dzień to najpierw smutna wiadomość o śmierci dziadka mojej żonki. Swoje przeżył bo miał 87 lat. Był bardzo sympatycznym człowiekiem który nie raz dał mi odczuć że mnie lubi i szanuje i cieszy się, że jego wnuczka poznała kogoś takiego jak ja. Z wzajemnością oczywiście. Szkoda człowieka ale ostatnio już się bardzo męczył więc wszyscy się tego spodziewaliśmy. Niech mu ziemia lekką będzie.
Po skontaktowaniu się w Łukaszem, ów obiecał, że postara się zrobić wszystko, żeby mógł zjechać do domu na pogrzeb.
Pierwszy rozładunek to miejscowość Duiven - ekspresowo bo od wjechania na plac przez wizytę w biurze, podjazd pod rampę, rozładunek, odjazd, ponowną wizytę w biurze do wyjazdu minęło dokładnie 13 minut.
Kolejny rozładunek to miejscowość Hengelo. Tu już nie było tak ekspresowo bo musiałem rozpiąć oba boki (mimo, że sztaplarka miała przedłużacze do wideł).
Po wszystkim udałem się do miejscowości Ludinghausen gdzie załadowałem się dwudziestoma paletami zupek w proszku z przeznaczeniem do Rostocku.

Następnego dnia rano rozładowałem się w Lidlu w Rostocku i udałem się do portu gdzie miałem załadować papier z przeznaczeniem do Polski.
Na miejscu okazało się, że mnie nie załadują bo mam rozciętą plandekę i nieodpowiednie narożniki do zabezpieczania ładunku. Plandeka rozcięta na odcinku 10cm a moje dwa rodzaje narożników się nie nadają. Na pierwszy rzut oka jedne z tych moich absolutnie niczym nie różniły się od tych które są odpowiednie i które oczywiście można tu kupić.



Przy wykłócaniu się okazało się, że na ich narożnikach jest oznaczenie 1,80 a na moich 1,78 nie wiem czego w czym ale okazało się, że to 0.02 jest warte 3,09Euro za sztukę ;) Co ciekawe moje to markowe Stabilo z certyfikatem ;) a te ich to jakieś "no name" jedynie z tym oznaczeniem 1,80.

Sklejenie plandeki kosztowało z kolei 86 euro - tj. 16e za materiały i 70e za roboczogodzinę. Nie powiem, ładnie jest sklejone ale w Polsce nie wiem czy naprawa by 86 polskich złotych przekroczyła.

Na załadunku okazało się jeszcze, że maty które mam też są nieodpowiednie. Na szczęście sztaplarz już nie chciał mnie chyba bardziej osłabiać i przywiózł te właściwe i mi je po prostu dał.



Po załadunku ogień na tłoki i kierunek Szczecin.
Po drodze Łukasz starał się gdzieś załatwić mi miejsce gdzie mógłbym zostawić auto w Szczecinie. Załatwił na DBK w Radziszewie ale jak tam dotarłem to się okazało, że owszem było umówione ale miejsca nie ma. Nie miałem za bardzo czasu szukać miejsca gdzie indziej a i ojciec, który przyjechał żeby mnie zabrać do Lęborka, już czekał. Zostawiłem więc jednostkę przed bramą DBK i pojechaliśmy na pogrzeb do Lęborka.
Łysy mnie ustrzelił pod dbk.



W niedzielny poranek po śniadaniu ruszyliśmy z rodzicami do Szczecina. Na miejscu byliśmy około 13tej i od razu ruszyłem w Polskę.
Do Wyszkowa dotarłem tuż po 22giej.

Następnego dnia rano rozładunek spokojny i bezproblemowy. Po nim udałem się do Ostrołęki gdzie miałem się załadować papierem do Szwecji. Przywiozłem fiński papier z Rostocku do Wyszkowa a z Ostrołęki zabieram polski papier do Szwecji - transport nie przestaje zaskakiwać.
Most na Narwii wciąż zamknięty więc zmuszony byłem go objechać bo papiernia akurat nie z tej strony rzeki ;)
Załadunek na ściśle określoną godzinę więc miałem czas by obejrzeć film i zjeść posiłek. Po wjechaniu na firmę dość sprawny załadunek. Po zabezpieczeniu wyjazd i rozmyślanie którędy tu jechać do Gdyni. Trochę jakoś tak pozwiedzałem okolicę i przez Łomżę do Nowogrodu i dalej na Łyse (Łysy Pozdro) do Wielbarku i Nidzicę i dopiero tam na "siódemkę" do Gdyni - mogłem do Nasierowskiego zadzwonić... Na prom i tak bym nie zdążył. Po drodze jednak miałem okazję spełnić dobry uczynek. Zatrzymałem się pomóc koledze w zmianie koła w  naczepie walking-floor. Kolega był już na granicy wyczerpania fizycznego i psychicznego bo walczył z tym kołem od trzech godzin. Mam wrażenie, że bardziej mu w tej drugiej kwestii pomogłem bo go trochę uspokoiłem a gdy jego wkurwienie ustało to wszystko inne zaczęło się udawać przy mojej naprawdę znikomej pomocy. Kolega był mi bardzo wdzięczny i chciał koniecznie się jakoś odwdzięczyć (za przyzwoitość chyba nie ma potrzeby się odwdzięczać). Wystarczyło mi, że zbiliśmy "piątki" i wyraziłem nadzieję, że gdy ja będę podobnej pomocy potrzebował to znajdzie się ktoś kto pomoże mi.
Pauza wypadła na trójmiejskiej obwodnicy ;) Pozdro Łukasz.

Następnego dnia rano po dojechaniu do Gdyni okazało się że na poranny prom jestem na liście oczekujących i to na pozycji 16tej czyli na bank nie popłynę (zazwyczaj z listy schodzi maksymalnie 6aut na jeden prom). Nie chciało mi się siedzieć cały dzień w kabinie 50km od domu więc pojechałem do Lęborka pociągiem.
Wieczorem Łukasz odebrał mnie z dworca i odwiózł do auta.
Na terminalu.



Wjazd na prom i dobranoc.

Po zjechaniu z promu pierwszy śnieg tej zimy.



Jednak po około 60km po śniegu ani śladu.
Rozładunek w Skene sprawny.
Kolejny załadunek to Varberg i 23 tony drewna z przeznaczeniem do Niemiec. Dotarłem na miejsce około 14:30 ale Łukasz poinformował mnie, że załadunek dopiero następnego dnia. Co zrobić? Pauza więc.

Następnego dnia załadunek na dwa boki.




Po zabezpieczeniu zjazd do Trelleborga. Prom miałem zarezerwowany do Rostocku na godzinę 16:00 ale udaje mi się popłynąć tym o 12:30.
 Po zjechaniu z promu jadę jeszcze jakieś 200km bo znów nie zakańczałem dnia. Chciałem żeby na kolejny dzień zostało mi już jak najmniej.

Kolejny dzień to 150km dojazd i rozładunek w miejscowości Brandenburg. Na miejscu okazuje się, że przede mną jest kolega ze Szczecina. Gawędzimy sobie gdy jego rozładowują.



Brudas.



Po moim rozładunku ogień na tłoki i kierunek DOM. Po drodze spokojnie bo w Polsce zakaz dla ciężarówek i święto więc ruch znikomy.
Do Lęborka docieram o 18:15. Welcome Home (nie Sanitarium) ;)
W sobotę jedziemy z Marysią i Miśką odstawić Łukaszowi auto do Gdyni bo ten pędzi na załadunek do Kwidzyna.



Marysię i Miśkę trochę zmogło w SKM'ce ;)




PS: Pozdrawiam koleżanki z pracy mojej żony ;)


1 komentarz:

  1. Troszkę się najeździsz w tym swoim życiu. Fajnie, że dzielisz się tym wszystkim :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń